Reduta Ottawska
Zapisali się w annałach ottawskiej Polonii
Jak pisze w "Semper Fidelis" prof.
Paweł Wyczyński; "Zdawało się, przez pewien czas zaraz po
wojnie, że oblackim Uniwersytetem Ottawskim zawładnęli
Polacy. Kiedy w śródmieściu
stolicy działał skutecznie cech polskich szewców z p. Janem
Ćmikiewiczem na czele, na Uniwersytecie Ottawskim zorganizował
się cech stolarzy i to dobrych, bo przekształconych z różnych
zawodów: Bolesław Rączka, Władysław Otorowski,
Włodzimierz Albin Czajkowski, Bogdan Szelski, Janusz Chmielnik, Tadeusz
Gackowski, Tadeusz Jasiak, Zygmunt Tazbir i wielu innych. Niektórzy odeszli do kupieckich prac, do
szkół jako hommes à tout faire. A i sporo polskich pań czuwało nad czystością
Ottawskiego Uniwersytetu... Pracował
tam także Michał Kinasz.
Przybywało w tym czasie na Uniwersytet Ottawski sporo polskich
profesorów: Jost, Judek, Rodys, Szyryński, Wojciechowski, Wyczyński,
Wańczycki, Zaborski... Uniwersytet
ciężkie przeżywał czasy, a zapowiedziane reformy z trudem
wprowadzane były w życie."
Czytając powyższe wydaje się, jakby się
czytało listę członków ottawskiego Koła SPK, nie tylko
wśród "stolarzy" lecz i profesorów; przecież dr Wiktor
Szyryński, dr Jerzy Wojciechowski i dr Tadeusz Jost są po dziś
dzień naszymi członkami. Z
kolei autor szkicuje barwną postać Aleksandra Olechowskiego,
założyciela i dyrektora uniwersyteckiej księgarni, która szybko
stała się wyjątkowym sukcesem finansowym. Olechowski, pisze prof. Wyczyński,
"był pozytywnym człowiekiem, parafii całkowicie oddanym,
pierwszym przewodniczącym Komitetu kościelnego, a także bardzo
czynnym wśród kombatantów."
Jak notuje Słowikowski, to Olechowski, jako wiceprezes Zarządu
Głównego SPK przygotował i zorganizował V Walny Zjazd SPK w
Ottawie w r. 1953, powołany przez Koło na przewodniczącego
komisji Zjazdu. Dodajmy, że jego
małżonka, Zofia, była wybrana na pierwszą prezeskę
Koła Pań przy SPK w roku 1952.
Ale wróćmy do stolarzy. Między
nimi, pisze Wyczyński, wybijał się Bolesław Rączka. "W
Polsce był nauczycielem i kupcem; jako sierżant podchorąży,
później podporucznik, przeszedł prawie wszystkie pola bitew od Tobruku
po Monte Cassino; przepracował dwa lata w okolicy Ottawy według
wymagań swego rolniczego kontraktu, a potem przyswoił sobie
świetnie rzemiosło stolarskie."
"Przy kościele był zawsze blisko. "Wyłapywał", jak to dziś z dumą
wspomina, przejeżdżających polskich księży, by dla
grupy polskiej okazyjnie msze św. odprawili i spowiedzi
słuchali. A kiedy już na
stałe przyjechał ojciec Sajewicz, był zawsze przy nim. Pieniądze zbierał, pieniądze
dawał - bo ubogi daje pieniądze z serca, a bogaty z kieszeni - i
śpiewem kościelnym kierował, najpierw tworząc zespół
męski, a potem mały chór mieszany, którego czterogłosowy
śpiew nawet Dominikanów intrygował.
W czasie uroczystych świąt chór Bolesława Rączki, w
kaplicy Marii, Matki Bożej śpiewał "Boże coś
Polskę". Wtedy trzeba
było, jak mawiał pułkownik Stefan Sznuk, okna otworzyć, bo
inaczej szyby byłyby popękały.
Kiedy po raz pierwszy zebrało się 29 byłych polskich
żołnierzy, nikt inny jak Bolesław Rączka, dnia 22 lutego
1947 roku, został wybrany pierwszym prezesem Stowarzyszenia Polskich
Kombatantów, Koła Nr 8 w Ottawie."
"Rączka pracował systematycznie, uczciwie i długofalowo
myślał o życiu.
Wszystkich zaskoczył decyzją, kiedy prawie że publicznie
oznajmił, że na emeryturę pójdzie przed 50 rokiem życia, w
sile wieku, bo dla niego emerytura nie będzie smętnym patrzeniem w
okno, ale nowym etapem intensywnego życia, z nowym programem realizowania
rzeczy dla dobra Boga, społeczności polskiej i dla swojej osobistej
satysfakcji. Swojej "pięknej
żonie" zakomunikował w 1960 r., kiedy już polski
kościół był zbudowany i kombatanci dobrze prosperowali, że
za rok jadą w podroż dookoła świata. I stało się jak
powiedział. Życie sobie po bożemu
ułożył, finansowe problemy rozwiązał, przez 22 lata -
okresowo oczywiście - po morzach z "piękną żoną"
podróżował, 78 Krajów zwiedził, a tam gdzie trzeba było
nurków angażował, muszli zebrał tysiące, okazałą
kolekcję po łacinie i po polsku opisaną podarował
Uniwersytetowi Jagiellońskiemu."
"Z kościołem polskim Bolesław Rączka zrósł się
nierozdzielnie. To on właśnie
zrobił konfesjonał, który do dziś jest w użyciu i w którym,
od pól wieku prawie, dokonuje się sakramentalny boski akt
przebaczenia. Dwie łazienki, swoim
kosztem, ceramicznie wykończył.
A w swojej rodzinnej miejscowości, Kołaczyce, koło
Jasła, wybudował Rączka Dom Spokojnej Starości:
"Nazaret". Liczne są formy charytatywnej
pomocy Bolesława Rączki od czasu, kiedy zrobił konfesjonał
dla kościoła Św. Jacka i kiedy wybudował Dom Spokojnej
Starości w Kołaczycach: oto przykład jak życie
człowieka śpiewa Bożą chwalę. A kiedy ostatnio Parafia Św. Jacka
potrzebowała pieniędzy na remonty, bez wahania włączył
się pokaźnym darem w akcję zbiórkową."
"Jego
kolega po fachu, stolarz pierwszej klasy, drugi po Bolesławie prezes
ottawskich kombatantów i to przez okrągłych sześć lat,
Władysław Otorowski był dobrym żołnierzem w randze plutonowego,
a w sztuce desek z nikim niezrównany.
Spokojny, wytrwały, pracowity, swoiście delikatny aż do
granicy szerokiego gestu. Kiedy w
Rosji, w Kazachstanie, był naczelnikiem komisji poborowej,
zasłynął wśród kobiet jako gentleman. Chłopaków na nagusa do lekarza
prowadził, ale od kobiet nie wymagał zdjęcia ani bluzki ani
spódnicy. Przecież wszystkie
Polki są po oficersku zbudowane...
I tak weszła do armii Andersa, w aksamitnej kurtce zapiętej na
trzy guziki, wszystkim dobrze znana, przez wszystkich kochana, śp. Jadwiga
Domańska."
"Wiemy wszyscy z jaką troską,
z jakim zapałem budował Roman J. Stankiewicz kościół
Św. Jacka: budował go z cementu i drzewa na powierzchni 10,500 stóp
kwadratowych, na zbiegu ulic Lebreton i Louisa. Firma J.-P. Morin przejęła kontrakt budowy
zamykający się sumą 123,455 dolarów. Lecz kiedy mury stanęły, trzeba było zrobić
po katolicku i po polsku wystrój wewnętrzny kościoła, a tu ciągle
liczenie grosza i pieniędzy, nigdy nawet na najważniejsze potrzeby
nie starczało. Przeszedł
się Otorowski nawą, przez prezbiterium, biuro parafialne... Duże pustki przy ścianach, na
ścianach. "Ludzie",
westchnął zmartwiony Władysław, "przecież proboszcz
nie może siedzieć na podłodze i brać jedynego krzesła
za stół, by na nim listy pisać!" Poszedł Władysław
do ojca Pigeon, ekonoma i po
francusku go przekonał, że tu na Uniwersytecie, po swojej
"urzędowej pracy" przez tydzień kilka godzin dłużej
zostanie i szafki-półki i biurko z dębowych desek dla polskiego
proboszcza zrobi, i nawet fotel przyzwoity wykombinuje. Przygotuje wykaz co do zużytego
materiału i za wszystko zapłaci.
I stało się drzewo biurkiem i szafkami-półkami. Idzie Władysław Otorowski do ojca
Pigeon, ma cały kosztorys w ręku i chce płacić za
zużyte drzewo, gwoździe, pokost, farbę, zawiasy, metalowe
wkładki... Wszystko jest
dokładnie wyliczone.
Wziął ojciec Pigeon wykaz Władysława do ręki,
popatrzył, uśmiechnął się i powiedział:
- Tak, wszystko jest, ale gdzie tu suma za twoją pracę, Waldemarze?
- Ojcze kochany, odpowiedział Otorowski, gdybym tak uczynił to
musiałbym zaraz iść do spowiedzi. Przecież dla Jezusa i Niepokalanej
ofiarowuje się nasze serca i pracę naszych rąk.
- Jeżeli tak jest
stawiana sprawa, to bierz Waldemarze szafki i biurko i wieź do twojej
parafii: niech drzewo, któreś zużył, będzie ofiarą
francuskich Oblatów dla polskiego kościoła.
A kiedy Otorowski wstawiał
szafki-półki do biura plebanii, przyjechał w tym samym czasie
ciężarówką jego kolega Stanisław Grocholski i
zainstalował przez siebie wykonany ołtarz i krzyż, który
zaprojektował Czesław Choynowski.
- Stachu, zapytał Otorowski, ile policzyłeś za pracę?
- Nic, odpowiedział.
- A za materiał?
- Nic, żona zapłaciła...
Czyż nie są wymowne te przykłady bezinteresownego daru
dla polskiej świątyni?
Przykładną na zawsze pozostanie postawa polskich
stolarzy-kombatantów, którzy zrozumieli dobrze że "Bóg, Honor i
Ojczyzna" to słowa, których rozłączyć nie
można."
Inne przykłady rzetelnej pracy
Niezwykłym
przykładem ustawicznego wysiłku w budowaniu i ulepszaniu polskiej
świątyni jest wytrwałość Ferdynanda Ojczyka, który dla
wspólnej sprawy dał, w okresie 25 lat, około 3,000 godzin swojej
rzetelnej rzemieślniczej pracy.
Tego mury kościoła Św. Jacka powiedzieć nie są
w stanie, ale to potwierdzić mogą ci, którzy razem z zacnym
Ferdynandem Ojczykiem pracowali wewnątrz i na zewnątrz polskiego kościoła.
"Podobnie czynił Tadeusz Linde.
Włączył się on w pracę kościoła przy
boku ojca Sajewicza. Wspólnie z innymi
- Kasta, Szyszło, Chorzępa, Dreher, Arciszewski, Raczkowski, Sierpina,
Sielski, Pawluk, Straub, Kozłowski, Macias, Skop, Krzyżanowski,
Śliwka, Tarnowski - wieczorami, czy późno w sobotę robił
wszystko, by każdy szczegół w budowie świątyni znalazł
swoje wykończenie. Zapisał
się w rejestrze ślubów kościoła Św. Jacka jako
pierwszy, który w sobotę po południu, 7 września 1957 r.
przyprowadził do ołtarza piękną blondynkę,
Genowefę Sierpinę, by włożyć jej na palec
złotą obrączkę.
Dziś Tadeusz Linde jest chodzącą legendą, bo wszyscy
wiedzą, że po fryzjersku dogląda proboszczów parafii Św.
Jacka od roku 1957 - równych czterdzieści lat licząc, że za
obcięte włosy niebo mu kiedyś rajskim słońcem wynagrodzi."
Wymienione powyżej nazwiska, to
prawie wszystkie kombatanckie.
Uzupełniając ten pochwalny pean prof. Wyczyńskiego dodajmy,
że w obecnym roku 1997-tym, w czterdziestą rocznicę Parafii, a w
złotą rocznicę Koła, Ferdynand Ojczyk, Tadeusz Linde,
Bolesław Chorzępa, i Eryk Szyszło są nadal czynni i
zasiadają w zarządzie Koła. Nie zapomniał również
autor o byłym czterokrotnym prezesie, nadal bacznie czuwającym nad
dobrobytem i właściwym funkcjonowaniem Koła, Wacławie
Kurowskim, gdy wspomina lata proboszczowania ks. Antoniego Rabiegi:
"Kościółek polski budowano szybko, a więc zawsze trzeba
było coś ulepszyć, poprawić, czy dorobić...
wstawić podwójne okna i blachą obić te z boku ołtarza
itd... We wszystkim pomagał
proboszczowi z rzemiosłem okiennych prac dobrze obeznany Wacław
Kurowski; robił to bezinteresownie, a w dodatku jeszcze proboszcza
najlepszym miodem co roku obdarowywał; znał się on na
pszczołach tak, jak Bolesław Rączka na muszlach."
Władysław Otorowski, ostatni polski kawalerzysta w Kanadzie
Nie wiedział o tym Paweł
Wyczyński, choć wspomniał Słowikowski w swym szkicu,
że Władysław Otorowski przyjeżdżał z farmy na
pierwsze zebrania Koła konno, nie mając innych środków
lokomocji. To czyni z niego ostatniego
polskiego kawalerzystę w Kanadzie, choć służył w
Polsce w artylerii, gdzie opanował sztukę konnej jazdy. Zaintrygowany tym zapytałem go, gdzie
parkował swoją kobyłę.
"- A na markecie (Byward Market) - odpowiedział.
- Tak? Nie bał się kolega, że konia ktoś uprowadzi?
- Nie, bo parking był strzeżony.
- Strzeżony?
- Były tam słupki, do których się przywiązywało
konie; pilnował ich jeden chłop, trzeba było zapłacić
całego "nikla" (5 centów).
- A końskie pączki kto zbierał?
- Nie ja - żachnął się kawalerzysta - robili to
więźniowie z pobliskiego więzienia."
Tempora mutantur! (Czasy zmieniają
się!) Znikły konie i
słupki z Byward Market; znikły tramwaje i żelazne szyny z ulic Ottawy;
opustoszało więzienie, gdzie wieszano skazańców - dziś jest
to muzeum a w sezonie letnim hostel dla przyjezdnej młodzieży; starzy
polscy weterani, jak Otorowski, nadal jednak trwają. Oby jak najdłużej!
Stanisław Zybała
|