Irena Kowalska-Brąglewicz

Irena Kowalska-Brąglewicz

AIN-KAREM

 

Do Ain-Karem'u wiodły rożne drogi, nie tylko poprzez sowiecką zsyłkę. Moja należała właśnie do jednej z tych innych dróg: prowadziła przez Rumunię, Turcję i Cypr; była względnie wygodna, tak że nazywano nas złośliwie "zmotoryzowaną emigracją." Na Cyprze, wraz z innymi uchodźcami, byliśmy "goszczeni", jako dobroczynny gest uznania dla Polaków, z prywatnej szkatuły króla angielskiego Jerzego VI-go. W 1941 r., na skutek zagrożenia ataku niemieckiego na Cypr, wyewakuowano nas do Palestyny.

 

"Wylądowaliśmy" w Tel Avivie, gdzie zaczęłam chodzić do polskiej szkoły powszechnej, choć w rzeczywistości większość czasu spędzałam na plaży. Wreszcie, kiedy już moi rodzice nie bardzo mogli dąć sobie ze mną rady, wysłali mnie do Ain-Karem'u, gdzie zaczęłam 1-szą klasę gimnazjalną.

 

Przez jakiś czas mieszkałam w internacie, ale po pewnym czasie przeniosłam się do Ojca, który w miedzy czasie zamieszkał na górze Jebel-el-Rab, u podnóża której znajdował się właśnie Ain-Karem. Matka moja w tym czasie pracowała w Egipcie, jako pielęgniarka w wojsku polskim.

 

Parę słów o Jebel-el-Rab. Ojciec mój, z ramienia polskiego konsulatu, zorganizował parę domów dla nieślubnych matek i jeden z nich był umieszczony na górze Jebel-el-Rab, co po arabsku znaczy "góra objawienia". Historia Jebel-el-Rab jest raczej ciekawa. Najpierw znajdowała się tam misja anglikańska, a potem posiadłość tej misji dostała się w ręce, czy została wykupiona przez Miss Kerry - Angielkę, starą pannę, bardzo bogatą, a także poniekąd nie normalną. Chciała ona połączyć chrześcijaństwo, judaizm i mahometanizm w jedną religię. Na to konto wybudowała na szczycie góry kaplicę, w której był obraz Jezusa, Mahometa i Mojżesza ... jako jedna postać! Wisiały tam też krzyże, gwiazdy Dawida i półksiężyce. Rozrzucone na szczycie były cztery domy, które Miss Kerry umeblowała, sprowadzając z Anglii meble, obrazy, srebro itd. Także sprowadziła z Anglii masę rożnych krzewów, róż i innych kwiatów; większość ich oczywiście wyginęła, ale ja miałam wielka przyjemność znajdywania różnych skarbów.

 

Śliczna to była góra, na wiosnę pokryta dywanem kwiatów, a widoki z niej były nie do opisania. Otóż z tej to góry (która powszechnie byłą nazywana "Miss Kerry") schodziłam codziennie do Ain-Karem'u. Nie można tego było nazwać schodzeniem; było to raczej bieganie i skakanie po skałach i wertepach. Dziś, na myśl o tym robi mi się zimno; dziwię się, że nóg sobie nie połamałam - teraz potykam się na równym!

 

Zbiegając do internatu, mijałam prawosławną cerkiew, na około której rozsiane były małe, zbudowane z kamienia, domki. Mieszkały w nich rosyjskie zakonnice, tzw. babuszki. Przeważnie były to staruszki i bardzo biedne. Zaznajomiłam się z dwiema; pomagałam im zbierać grzyby i, jak mogłam, przynosiłam im jedzenie.

 

W internacie dołączałam się do mojej klasy i razem, już grzecznie maszerowałyśmy do szkoły. W drodze powrotnej, jak miałyśmy parę groszy, kupowałyśmy chałwę w arabskim sklepiku. Do dzisiaj lubię chałwę, ale nigdy nie smakuje tak dobrze jak ta w Ain-Karem'ie.

 

Czasem przez dwa lub trzy miesiące mieszkałam w internacie, co mi pozostawiło masę cudownych wspomnień: łażenie po drzewach i objadanie się figami i innymi owocami, aż brzuchy bolały. Historię o kradzionych morelach zostawiam Olesi, a Marylka opisała te wspaniałe wycieczki do Egiptu i innych miejsc.

 

Koniecznie trzeba wspomnieć o chłopcach - kadetach, którzy przyjeżdżali do nas w odwiedziny ze swojego obozu w Barbarze. Oczywiście zawiązywały się romanse, a gadania i plotkowanie na ten temat nie było końca. No ale chyba najważniejsze - i bardzo wyczekiwane - to były zabawy kadeckie urządza, ne w ich obozie. Największa z nich byłą zabawa z okazji Swięta Kadeta, w listopadzie.

 

Na zabawy te na ogół jeździło się za zaproszeniami. Przez tygodnie przed tym panowało w internacie wielkie podniecenie: która będzie zaproszona, a która nie i, co najważniejsze, przez kogo? Kiedy przyszedł wreszcie ten specjalny dzień, to wypucowane i w świeżo uprasowanych mundurkach - które miały wielkie powodzenie u kadetów - jechałyśmy do swoich chłopców ciężarówkami przysyłanymi po nas z Barbary.

 

O ile pamiętam, to na Swięto Kadeta pierwszy wieczór spędzany był na zwiedzaniu obozu i flir,t owaniu z chłopcami. Nazajutrz rano odprawiana była Msza Swięta, a potem odbywały się kadeckie uroczystości, no a wieczorem hulanka na całego do późnej nocy. Następnego ranka, zmęczone ale szczęśliwe wracałyśmy do Ain-Karem'u.

 

Niestety nie dużo pamiętam z tych czasów młodości i okres ten mojego życia wydaje mi się teraz snem i ta młoda dziewczynka to już ktoś inny a nie ta stara kobieta, która tu siedzi i stara się odtworzyć dawne czasy.

Początek strony